Więzienny Raj

Jamajka to był nasz wspólny wybór, Piotra i mój, a właściwie bardziej mój, bo chciałam zobaczyć i doświadczyć jak to jest na Karaibach. Piotr znalazł super ofertę na Jamajkę, więc z entuzjazmem zarezerwowaliśmy tygodniowy pobyt w świetnym resorcie Sandals. Sandalsy wygrywają we wszelakich rankingach obsługi klienta i teraz już wiem dlaczego. Akurat ten, w którym my byliśmy był jednym z mniejszych, skrojony na miarę przyjeżdżających par celebrujących tu swój miesiąc miodowy lub rocznice ślubu. My celebrowaliśmy po prostu wakacje.

Wyjeżdżałam na te wakacje z gorączką i okropnym samopoczuciem. Czułam się fatalnie! Bezpośredni lot z Filadelfii trwał 3,5 godziny, po czym transfer do hotelu z jamajskiego lotniska około 2 godzin.  Od razu przypomniały mi się obrazki z transferu w Kenii: biedna, bardzo biedna okolica, zaniedbane drogi.

Dotarliśmy do hotelu, pięknie przywitani i zakwaterowani. W międzyczasie mnóstwo ludzi nas pozdrawiało i życzyło nam przyjemnego pobytu. W związku z moim naprawdę fatalnym samopoczuciem, nie byłam w stanie nawet się uśmiechać, a co dopiero wdawać w jakieś kurtuazyjne konwersacje. Miałam prawie cały czas zamknięte oczy, bo tylko to mi pomagało. Potem wieczorem nie byłam nawet w stanie wyjść na kolację. Zdawałam sobie sprawę z tego, jak mogę być postrzegana z zewnątrz przez tych przemiłych ludzi, ale naprawdę było mi to obojętne. Nie mogłam nic z tym zrobić bo nie miałam zapasu energii na wydatkowanie na uśmiechy i wydawanie z siebie głosu. Moja energia starczała tylko na oddychanie! Paskudne uczucie! Powiedziałam nawet Piotrowi, że wiem, co ludzie sobie myślą w związku z moją miną, a on tylko potwierdził, że rzeczywiście wyglądałam jak, cytuję „Rozkapryszona żona Hollywood” -:) -:)

Następnego dnia, świadoma zmarnowanego poprzedniego wieczora, niemocy zrobienia czegokolwiek i cieszenia się z wakacji, wstałam o 6 rano i poszłam od razu na spacer. Wydawało się, że jest mi ciut lepiej. Moja wydolność wzrosła o 10% a to już dużo! Ucieszyłam się ze słońca, cudnego koloru wody, białego piaseczku i iście katalogowych widoków. Lubię, jak rzeczywistość nie jest przereklamowana i obkolorowana, a człowiek w zderzeniu z nią nie doznaje szoku niedowierzania, frustracji i rozczarowania.

Jedna rzecz tylko z poprzedniego wieczora utkwiła w mojej pamięci, mianowicie rada naszej kamerdynerki, że najlepiej poruszać się tylko po terenie resortu, wychodzić można tylko na własną odpowiedzialność. I doświadczyłam tego już podczas owego porannego spaceru, kiedy po przejściu 800 metrowej naszej plaży okazało się, że muszę podpisać strażnikowi zgodę na samodzielne opuszczenie naszego hotelu. Podpisałam i poszłam dalej, bo dalej był teren następnego hotelu. Przeszłam następne 800 metrów. Skończył się teren następnego hotelu i nie odważyłam się jednak pójść dalej, zgodnie z ostrzeżeniami. Nie będę przecież zgrywać twardzielki i udawać, że się nie boję, tym bardziej, że szłam sama. Tak więc powoli zaczynałam rozumieć na czym polega odpoczynek w tzw. „bananowej republice”.

Plaża NEGRIL, przy której usytuowany był nasz hotel nosiła szumnie nazwę „7 mile beach” i jest uznawana za jedną z najpiękniejszych plaż na świecie. I co z tego!? Skoro nawet nie można się się po niej na całej długości przespacerować.

Z związku z ciągle moim słabym samopoczuciem zostaliśmy na terenie hotelu jeszcze 2 dni. I to wtedy właśnie zaczęłam mieć przemyślenia, że obszar w którym jestem to takie akwarium dla złotej rybki. Pływasz sobie od ścianki do ścianki, masz je pięknie urządzone, dają ci jeść, obsługują, rozpieszczają.. a ty ciągle tylko możesz pływać od ścianki do ścianki!!! Wtedy też powstała moja nazwa na to: „Więzienny Raj”. Dla kogoś, kto kocha wolność i swobodę nie jest to przyjemne uczucie.

Czwartego dnia wyruszyliśmy w końcu w plener na wycieczkę. W planach wchodzenie po skałach w górę Ocho Rios, trochę ekstremalnie, ale współpraca w grupie i trzymanie się za ręce bardzo pomagało. Potem było pływanie z delfinami. Od wielu lat na mojej liście podróżniczych marzeń. Niestety w związku z wzrostem świadomości i przeżyć związanych z obserwacją zwierząt na wolności, realizacja tego marzenia była trochę zagłuszona pewnymi wątpliwościami czy jest to słuszne. Słuszne nie jest. Jest to jedna z tych rzeczy, które zrobiłam ostatni raz w życiu z pełną świadomością. Odkąd widziałam słonie w Kenii na wolności, a potem zobaczyłam je w Zoo w San Diego i się popłakałam – nie chodzę do Zoo. Podróże kształcą. Podróże uwrażliwiają. Umacniają w przekonaniach i wartościach. Jedną z moich największych wartości jest wolność. Dla wszystkich na tym świecie.

Podczas wycieczki poznałam trzy ciekawe kobiety: Australijkę, podróżującą (samotnie!!) po Jamajce (ale tylko 3 dni), dla której była to już 57 światowa destynacja, około 40-letnią Kanadyjkę dla której była to pierwsza podróż w życiu (nie licząc, jak to sama powiedziała wypadu na Black Friday do US 😉 oraz pewną starszą Amerykankę, która uświadomiła wszystkich, że mamy w US telewizję dla psów! Tak tak! Nie telewizję O psach… tylko telewizję DLA psów. Wieczorem rzuciłam się do oglądania i sprawdzania co tam proponują… szok…nawet relaksacje dla psów są! -:)

Przed każdym wyjazdem prywatnym staram się planować około 60-80% czasu. Resztę zostawiam na to, czego nie wiem i co spotka mnie na miejscu, a ja z radością z tego skorzystam. W tym przypadku zostawiłam nawet więcej czasu niezaplanowanego, gdyż chciałam skorzystać z jakichś wycieczek krajoznawczo-kulturowych. Lubię wtapiać się i poznawać ludzi i kulturę tego kraju. Niestety, jak wielkie było moje rozczarowanie, kiedy odkryłam, że takich wycieczek po prostu nie ma w ofercie, a prywatnie taksówką nie można ryzykować. Bardzo trudno mi było się z tym pogodzić na tyle, że wiłam się z myślami i kombinowałam jakby tu sprytnie dostać się do innego akwarium.  Jedyną rzeczą, którą wymyśliłam i była bezpieczna to dostanie się taksówką do innego resortu Sandals, oddalonego o ….. 5 minut! Pojechałam sama, bo Piotr był w tym czasie na nurkowaniu (mój certyfikat PADI leży głęboko w szufladzie, po nieprzyjemnym poprzednim nurkowaniu na Gran Canarii, jeszcze nie oczyściłam umysłu). Szczerze powiedziawszy tak nas wszyscy nastawili, ze jest niebezpiecznie i nie warto jeździć samemu, ze mój mąż nawet się zastanawiał czy by nie towarzyszyć mi w tej taksówce! Nie daliśmy się ogłupić. Pojechałam (nawet przezyłam 😉 zabrałam Nikona i nastawiłam się na fotografowanie. Plaża i przestrzeń w tamtym resorcie okazały się rajsko piękne i fotogeniczne. Spędziłam cudny czas, przyzwyczaiwszy się juz poniekąd do obecności strażników, co chwilę wypytujących co ja tutaj robię i pilnujących mojej ścieżki. Dokładnie widziałam, jak przekazują sobie krótkofalówkami moją obecność i pilnują, bym za daleko nie zaszła. Starałam się ich nie zauważać i cieszyć się wewnętrznymi przeżyciami.

Po tych kilku dniach poddałam się i juz nie szukałam innego akwarium. Cieszyłam się swoim, przyzwyczaiłam się do niego. Miałam świadomość, że to „tylko” tydzień i dobrze jest czegoś takiego doświadczyć. Kiedy ludzie mówią, opowiadają i doradzają to i owo, nie zawsze z ich rad korzystam. Bardzo lubię doświadczać sama i przekonywać się na własnej skórze. Jamajki nikt mi wcześniej nie przedstawił jako „więziennego raju”, stąd może trochę moje zaskoczenie na początku. Teraz już wiem czego się spodziewać. I chyba moje największe zaskoczenie myślowe to takie, że nie odrzucam tajich destynacji na przyszłość! Widziałam, jak bardzo była potrzebna Jamajka Piotrowi i z tego się bardzo cieszę, że maksymalnie odpoczął. „Więzienny raj” obrócilismy w żart, zaczęliśmy sami z siebie się nabijać, a moje początkowe rozczarowanie przeradzać się w dobre samopoczucie, chyba też związanie z odzyskiwaniem zdrowia.

Najbardziej żałuję tego, że nie mogę powiedzieć i odpowiedzieć na pytanie „Jak jest na Jamajce? Jaka jest Jamajka? Jacy są ludzie?”. Widziałam i obcowałam jedynie z tym i z tymi, którzy byli na terenie resortu: z obsługi i plażowi handlarze. Bardzo przyjemni i troskliwi ludzie. Bardzo pozytywne dla mnie było to, że plażowi handlarze nie byli nachalni, ani nagabujący. Nie podchodzili do leżaka by coś sprzedać. Po prostu przechodzili bez słowa i nie zapraszani nie ingerowali w odpoczynek.

Na terenie hotelu był pewien animator, typu „klaun”. Opowiadał różne śmieszne historyjki. Kiedyś zaczęła się dyskusja o tym, ile można w danym kraju mieć „promili we krwi” by móc według prawa jechać samochodem. Zaczął nam opowiadać jak to na Jamajce można wypić beczkę piwa i prowadzić samochód, paląc jeszcze przy tym trawę. Oczywiście zaczęliśmy się śmiać z tego. Obserwująca naszą grupkę z boku pewna młoda Jamajka krzyknęła do nas byśmy go nie słuchali, że tak nie jest. Potem jeszcze raz podeszła do nas i powtórzyła, by go nie słuchać. Pomyślałam sobie, jak ja bym zareagowała i reaguję, gdy ktoś opowiada takie „głupoty” o moim kraju. Tak samo. Robię dementi.

Tydzień na Jamajce był pomimo wszystko wspaniałym tygodniem dla mnie. Pozornie plażowe wakacje dały wiele przemyśleń, wiele wewnętrznych obserwacji, dwie przeczytane książki, kosztowanie smacznych specjałów, obcowanie z przesympatycznymi ludźmi, piękne otoczenie i kolory…  dolce farniente. Cieszę się, że mogę doświadczać różnego typu wypraw i pobytów. Teraz mam nieodpartą ochotę na jakiś park narodowy USA. Ale pewnie wcześniej będą moje mikro wyprawy po New Jersey i Pensylwanii, wyjazd na szkolenie do San Diego, w Kalifornii.

Ucieszyło mnie to, że powrót do Pennington był niczym nie zakłóconą kontynuacją entuzjazmu ekspackiego życia. Jeszcze ciągle ekscytującego i w miarę świeżego. Od roku mam uczucie przebywania na tzw. pół wakacjach.

Jestem z dala od doradzania czy odradzania komukolwiek czegokolwiek. Wiem, że Jamajka może jest wielkim czyimś marzeniem, i wiem, że warto by je spełnić. Jako mała dziewczynka dostałam od rodziców gramofon i płytę winylową zespołu Goombay Dance Band z ich przebojem „Sun of Jamaica”. Wtedy, gdy tego słuchałam, Jamajka była jakąś abstrakcją, jakimś „kosmosem”. A podczas pobytu włączylismy sobie to z Piotrem i podśpiewywaliśmy będąc właśnie tam. Kosmiczne uczucie!! -:)

 

thumb_IMG_3727_1024

 

 

 

 

 

2 myśli w temacie “Więzienny Raj

  1. Elizabeth G. pisze:

    Pięknie opisane przez kobietę , która żyje ” na pół wczasach ” na codzień .
    A dla Amerykanów , Kanadyjczyków ( jak Panią , którą poznałaś ) to są wakacje przez duże ” W ” . Plaża , woda , słońce , gotowe jedzenie i inne drobne rozrywki na wyciągnięcie ręki . Ludzie , którzy pracują ” normalnie ” w jednej czy w dwóch pracach , aby utrzymać swój ” American Dream ” taki jak jest np w NYC , nawet nie tęsknią za wycieczkami , zwiedzaniem i podobnym radościami . Chcą odpocząć , naładować baterie , aby ” walczyć ” potem walczyć dalej dniem codziennym .
    Najlepszym i najprostszym wytłumaczeniem tej całej ostrożności w krajach Karaibskich to jest tzw różnica pieniądza . Jeżeli co rano Ty tej Pani , która w tym raju sprząta ci pokój zostawiasz 1 czy 5 $ i dla Ciebie to nie wiele , dla tej Pani to ” Dream ” . Nikt nie weźmie odpowiedzialności , aby turysta ” z pieniędzmi ” mógł się wypuścić w kraj , bo umówmy się tam nie jest bogato , a można powiedzieć nawet bieda . A dlaczego tak jest , to już inna strona medalu , może spowodowana wiaśnie tymi pięknymi plażami , upałem i wiaterkiem od palm . Czasami dajmy się ” uwięzić ” 😊

    Polubione przez 1 osoba

  2. Ala pisze:

    Faktycznie dla Amerykanów, nawet krótki wyjazd, to już wakacje. (Bardzo się dziwiłam na początku jak ktoś mi mówił, że wyjechał na 3 dni i że to były wakacje). Europejczycy są pod tym względem zupełnie inni.

    Nie lubimy z mężem zorganizowanych wakacji, a ponieważ mieszkając w NJ na Karaiby mamy blisko, to szukamy takich wysp, gdzie wydaje się, że jest w miarę bezpiecznie. Wynajmujemy ze znajomymi dom (przez homeaway albo airbnb). W tym roku byliśmy na Gwadelupie w okolicach Deshaies, a w zeszłym roku w Las Terrenas na Dominikanie. Bardzo polecam oba miejsca – turystów (głównie z Europy) w sam raz, ładne plaże, dużo restauracji (szczególne w Las Terrenas).

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz